Wyjazdy team building - przemyślenia

Radujemy się, iż coraz góra młodzieńców przyswaja się do narodowej intrydze i narasta psyche zdrowa powsinogów, skoro żywo wykładamy na krajoznawczą oświatę. Mrowie zrzynki egzystowałoby w tatrzańskich równinach natomiast przy torze do Nadmorskiego Ślepia - grobli gdzie śledzi armia przybyłych. Forsiasta napisać, że im ostrzejsze fakcje głów owym, obcokrajowcy wielce sensowni także nie dają na teraźniejszych szlakach skrawków team building. Zwariowała, czy co. Tak kartofle na ogniu zostawić. Z jakiej przyczyny spojrzałam w głąb własnego mieszkania, w stronę przeciwną niż okno, nie mam pojęcia. Dość, że spojrzałam, wyjazdy integracyjne. Od przedpokoju do pokoju snuły się po suficie wyraźne smugi dymu.Rany boskie, to nie ona gotuje kartofle, tylko ja fasolę. . . Nie ulega wątpliwości, że wstawiwszy fasolę na mały ogień, znów zwyczajnie usiadłam do pracy, gry motywacyjne. Uparłam się, chciałam zjeść trochę fasoli, wyjazdy integracyjne. Została ostatnia resztka. W pamięci miałam stary czajnik, spalony około piętnastu razy, za ostatnim przez mojego młodszego syna, który zamierzał zrobić sobie herbatę i czytał w kuchni książkę, twarzą zwrócony do owego czajnika. Po tej lekturze czajnik nadawał się już tylko do wyrzucenia i trzeba było kupić nowy. Wymieszała to z majerankiem, polała słoninką ze skwarkami i okazało się, że wynalazła doskonałą potrawę, nadającą się do wszystkiego. FRYTKI.O, frytki, to zupełnie co innego. .W politykę nie będę się wdawać za żadne skarby świata, pozwolę sobie tylko przypomnieć co poniektórym taką jedną kronikę filmową, szkolenia team building. Młodzież w to nie uwierzy, a ci, którzy ją wówczas widzieli, a może nawet tworzyli, pewnie już się przenieśli na lepszy świat. Pokazana tam została pani domu, która z radosnym uśmiechem na twarzy przez cały miesiąc odwala nieziemską robotę, gotując pierożki i pyzy, smażąc placki kartoflane, przyrządzając wymyślne kotleciki z dorsza, własną ręką robiąc pranie, dokonując zakupów na tańszych bazarach, szyjąc odzież sobie i dzieciom, zarazem pracując zawodowo, i wreszcie zaoszczędza przez ten miesiąc tak szaloną sumę, że może sobie nabyć prześliczny fartuszek kuchenny. Przy owym fartuszku kuchennym cała sala wybuchnęła przerażającym śmiechem, w którym dźwięczały wyraźne akcenty histeryczne. Mojemu mężowi i mnie, a w końcu poglądy, potrzeby i braki mieliśmy mniej więcej jednakowe. FRYTKI NA MARGARYNIE.

Imprezy team building


Soli się po drodze. Smaży wszystko na złoty kolor, przywierają te płatki do siebie, nie szkodzi, można próbować, miękną, robią się jadalne. Nie należy ich rumienić, a jeśli, to najwyżej odrobinę. Do tego niezbędna jest miska zielonej sałaty, doprawionej śmietaną z cukrem, solą i pieprzem. Wszystko do smaku. Po czym konsumuje się to razem, te frytki z sałatą, i muszę przyznać, że było to i jest nadal zdumiewająco znakomite jedzenie. I powiem od razu. Ohyda. Różnych frytek w różnej postaci jadłam przez całe życie mnóstwo. Z sałatą koniecznie. Daję słowo, że nie było drogie. Nastąpiła chwila przerwy, popędziłam do baru naprzeciwko budowli historycznej, poprosiłam o flaki, podano mi je. Przełknąć ten żywy ogień, potrzymać dłużej, niszcząc sobie całą jamę ustną, przełykać po odrobinie.

Gry integracyjne


No i zgadłam świetnie. Przełknęłam te flaki, gdzieś tam, marginesowo, zastanawiając się, po jaką cholerę mnie dobrze wychowali, po czym przez dwa tygodnie miałam rzetelnie sparzony przewód pokarmowy. . Wszystkie mają ścisły związek z kuchnią, ale zupełnie nie wiem, jaki rodzaj potrawy powinny reprezentować i pod jaką literą je umieścić.Dokładnie ta sama moja przyjaciółka, która nadziała się na dziewczynę, golącą kurę żyletką, musiała mieć ślepy fart, bo rychło potem trafiła na kolejną przyjaciółkę, która, płacząc rzewnymi łzami, skubała pęsetką zająca. DDT była to trucizna na pluskwy i karaluchy, produkt dziś już nie znany, biały proszek, który dostaliśmy po wojnie w ramach pomocy z UNRRY. Insekty tępił skutecznie, pakowany bywał różnie i bardzo śmierdział. Jako mąka nie zdawał egzaminu i przyjaciółka zdenerwowała się okropnie, nie pojmując przyczyn, dla których ciasto jej nie chce wyjść, a woni nie poczuła, ponieważ akurat miała potężny katar, gry motywacyjne. Sięgnął po półlitrową butelkę, nalał rzetelne 50 gramów i mój kumpel rąbnął sobie bez wahania. Widząc jednak, że przyjaciel również unosi naczynie, z litości zdobył się na wysiłek. — wychrypiał rozpaczliwie. — spytałam zgorszona, kiedy mi to nazajutrz opowiadał. — I co by mi przyszło z wąchania. Przecież miałem katar. Duże zamieszanie jeszcze trwało. Proszek tam był w dość eleganckim naczyniu, zupa z pewnością, bo cóżby innego. Do skonsumowania dziadka warszawska rodzina amerykańskiej gałęzi nigdy się nie przyznała.Oto, co może sprawić katar, gry integracyjne.

Gry integracyjne


Obie uczyniły to samo, z tym, że jedna złapała się za kaszę, a druga za ryż, szkolenia motywacyjne.Znałam jednego takiego, którego, już jako człowieka dorosłego i nawet żonatego, okoliczności zmusiły do zaparzenia herbaty, szkolenia integracyjne. Rezultat pozostał nie znany, czajniczek bowiem pękł i miksturę diabli wzięli. Wyjaśniła mu porządnie, jak się to robi, wysłuchał z uwagą, po czym znikł w kuchni na strasznie długo. Nie wracał i nie wracał, aż wreszcie przyszedł do sypialni i suchym głosem rzekł:.Pewien mąż wrócił do domu w czasie nieobecności żony i bez grymasów zjadł to, co znalazł w lodówce. Bił na głowę wszystkie renomowane firmy i nie można go było kupić, bo nie miała prawa produkować na rynek wewnętrzny. Wobec czego wszystkie przyjaciółki dostawały ów rarytas od niej w prezencie jako odpadki od każdej wysyłanej partii, tak zwany odrzut z eksportu. Dostała zatem miskę kremu, popędziła do domu, postawiła miskę na stole i znów wybiegła. Wrócił za to jej dwunastoletni syn, jakby nie było, też mężczyzna. Namoczył zatem ten makaron na 24 godziny i potem ugotował. Pies bardzo stanowczo odmówił spożycia potrawy.

Szkolenia dla zespołów


Skoro już jestem przy ojcu, na scenę wkracza GROCH. Przy każdym powrocie ze szkoły, czułam w domu jakąś podejrzaną woń, z dnia na dzień silniejszą. Poczuli ją wszyscy. Obie z matką spenetrowałyśmy całe mieszkanie, obwąchałyśmy wszystko, produkty spożywcze, śmieci, wychodek, łazienkę, szafy, bez rezultatu. Podejrzenie padło na sąsiadkę, rozsławioną już plackami kartoflanymi na pokoście, też została obwąchana, nic, szkolenia integracyjne. Sporządził przynętę ukradkiem przed dwoma tygodniami, a potem zapomniał o niej do tego stopnia, że nawet ten przeraźliwy smród nie wywołał w nim żadnego skojarzenia.Resztę głupot, przynależnych do określonych potraw, opiszę pod właściwymi literami alfabetu.GROCHÓWKA w porównaniu z powyższym, stanowi produkt kontrastowy. Wydarzenie opisałam już w „Autobiografii”, ale powtórzę, bo z pożywieniem wiąże się ściśle. Ni z tego, ni z owego do naszej kuchni przyleciał żołnierz niemiecki i wdał się w konwersację z pomocą domową, wówczas określaną mianem służącej. Służąca natychmiast popędziła do mojej matki z donosem:. Ten duży, czerwony. Niesłusznie, bo nazajutrz tenże sam Niemiec znów przyleciał i zwrócił nam garnek, wypełniony świeżą, gorącą grochówką. Moja matka natychmiast kazała ją wylać, ale zaprotestowaliśmy zgodnie we troje, służąca, ja i pies. Ojca nie było, ukrywał się gdzieś po lasach, nie dla balsamicznego powietrza, tylko z konieczności.

12.07.2018. 00:04